W 25 dni dookoła świata

Polinezja Francuska

autor: post gościnny

Siedzimy i kreślimy palcem po mapie… szukamy miejsc, gdzie można by było wybrać się tym razem.

Ktoś bez głębokiego namysłu rzuca „– A może Polinezja Francuska”? Zabrzmiało bardzo europejsko więc wszyscy przyklaskujemy temu pomysłowi. Sięgamy do map i tu mała niespodzianka – Polinezja Francuska to wspólnota zamorska Francji, która leży na Pacyfiku (8 godzin lotu z Aucland w Nowej Zelandii). Jeśli chodzi o podróż dla Europejczyka, to już dalej chyba się nie da. Tłumimy narzekania malkontentów i pouczamy, że było się uczyć geografii i słuchać Pani na zajęciach.

Po dziś dzień pamiętam jak Pani na lekcjach geografii zawsze powtarzała, że „podróże kształcą”. Jako dziecko nigdy tego mogłem pojąć o jakie kształcenie chodzi, ale w tym momencie pojąłem, że wkrótce się o tym przekonam na własnej skórze. Dobrze – słowo się rzekło – grupę trzeba zmobilizować, a pomysł zrealizować. Sprawdzamy więc tanie linie lotnicze i… tu niespodzianka, bo przy lotach międzykontynentalnych takowych brak. To oznacza – ni mniej, ni więcej – 2 dni lotu z minimum czterema przesiadkami, do tego należy przewidzieć zapas kilku godzin na odprawy i nieplanowane opóźnienia.

Ale wpadamy na lepszy pomysł…, skoro miejsce, które mamy zwiedzić i tak leży z drugiej strony Ziemi – to, dlaczego nie wykupić lotu dookoła świata?

„One Way Tickiet”

Przeżyj coś wspaniałego – świat czeka na Ciebie” – czytamy ten slogan na stronie biura przewoźnika. Czytamy również o bilecie dookoła świata (RTW, czyli Round-The-World), który pozwala na kilka różnych przystanków w podróży dookoła Ziemi bez konieczności zakupu poszczególnych lotów osobno. Dzięki takiemu sposobowi zwiedzania świata zobaczymy znacznie więcej i możemy się zatrzymać w ciekawych miejscach na dłużej. No i cena zachwyca!

Ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach:/ Cena takiego biletu zależy od: długości trasy, czasu przelotu z A do B, ilości międzylądowań, tego kto usługę sprzedaje oraz terminu, w których chcemy odbyć lot. Najważniejsze jednak jest to, że można lecieć tylko w jednym kierunku, w kierunku zachodnim, a także że podczas podróży nie wolno się cofać.

Najtaniej bilet dookoła świata skomponować samemu, ale nie jest to łatwe. Zmiana stref czasowych przyprawia o zawrót głowy i powoduje coś co nazwałem „cofnięciem w czasoprzestrzeni”. Gdybyśmy np. wylecieli z Aucland na Polinezję Francuską we środę z rana, to w stolicy Papeete będziemy we wtorek po obiedzie, mimo 8 godzinnego lotu. Na Pacyfiku leży punkt zerowy stref czasowych, który powoduje, że Australijczycy rozpoczynają Nowy Rok jako pierwsi, a Polinezyjczycy czekają na to wydarzenie 24 godziny. Błąd w obliczeniach może nas uziemić na dłuuuuuugie dni na lotnisku, ponieważ loty dookoła świata nie mają priorytetu i wtedy klasa ekonomiczna jest dla Ciebie niczym biznes klasa.

Trasa naszej podróży

Ale nie będę się rozpisywał o czymś co można znaleźć w Googlach.  Dla zainteresowanych powiem, że nasz bilet był prawie czterokrotnie droższy niż ten promowany na stronie, co stanowiło lwią część naszej wyprawy (ale i tak w ten sposób można zaoszczędzić nawet 30% sumy, którą trzeba by było zapłacić za każdy lot osobno). Decydujemy się na trasę 24-dniową: Warszawa – Frakfurt (Niemcy) – Los Angeles (USA) – Papeete (Polinezja Francuska) – Auckland (Nowa Zelandia) – Hongkong (Chiny) – Kolombo (Sri Lanka) – Male (Malediwy) – Frankfurt (Niemcy) – Warszawa.

Więcej informacji o biletach dookoła świata można znaleźć na poniższych stronach:

Kierunek Zachodni

Najpierw Frankfurt. Wydawałoby się, że to najmniej uciążliwy fragment podróży, ale tak nie jest. Na Okęciu pilot zjeżdża z pasa startowego, bo okazuje się ze samolot jest źle wyważony i kołuje na ścieżkę awaryjną. Nikt z pasażerów nie doświadczył czegoś podobnego wcześniej – pilot oznajmia, że dla niego to też pierwszy raz. Mamy szczęście, że zaplanowaliśmy dłuższe czasy oczekiwania ze względu właśnie na podobne sytuacje, ale w samolocie wrze, bo wielu tego nie przewidziało i nie dolecą o czasie do swoich miejsc docelowych.

Tymczasem wszystkie nasze bagaże są wyjmowane na płytę lotniska i przegrupowywane. Wracam pamięcią jak podróżowałem jeszcze za młodu do ówczesnego Związku Radzieckiego. W tamtych czasach, na granicy wypędzano nas z pociągu, stawaliśmy w długiej tyralierze każdy przed swoim bagażem, a celnik wykonywał na naszych rzeczach osobistych „mały remontik” – tak to nazywaliśmy. Ale tu tak nie będzie! Po 2 godzinach odrywamy się od pasa.

We Frankfurcie czeka na nas piękny AirBus A 380 – ówczesne cudo techniki. Pamiętam, że gdy zawitał gościnnie do Polski pobiegłem z aparatem go „wyfocić”.  Teraz dumnie w nim siedzę i rozkoszuję się zapachem jeszcze świeżych welurowych siedzeń. Oprócz filmów i gier, AirBus na sterze kierunku ma umieszczoną kamerę więc gdy podchodzimy do lądowania na LAX (Los Angeles), można obserwować „live” reflektory lotniska i całą ścieżkę podejścia. Niezależnie od tego, że to tylko międzylądowanie (tankujemy paliwo nie wychodząc z samolotu i nie stawiamy stopy na Ziemi wujka Sam’a) – musimy posiadać wizę do Stanów, bo nie istnieje coś takiego jak wiza tranzytowa. Po zatankowaniu lecimy dalej.

Polinezja Francuska

Polinezja Francuska to atol składający się w przybliżeniu ze 150 wysp. To przede wszystkim wyspy wulkaniczne oraz koralowe. Większość z nich charakteryzuje się niskim wybrzeżem, gdzie dominują piaszczyste plaże oraz niesamowite rafy koralowe, na spotkanie z którymi mamy ze sobą maski i rurki do snurkowania. Nad niektórymi z wysp dominują w oddali górskie – niemal nie do zdobycia – pionowe szczyty, niczym mury broniące starożytnych fortec, wysokie na 2500 m.  Pięć z wysp planujemy odwiedzić.

Tahiti – Papette

Lądujemy na jednej z największych wysp – Tahiti, gdzie znajduje się stolica Polinezji – Papeete. Co prawda wita nas niezbyt piękna pogoda, ale już daje się poczuć klimat beztroski – tutejszy klimat, gdy przy odbiorze bagażu brzdąka jakiś lokalny zespół. Daje się wyczuć charakterystyczny instrument – poznaję – to ukulele, na czymś podobny grają Hawajczycy. Dopada nas jakaś Pani i zakłada przybyszom wieniec z kwiatów gardenii. Kwiaty pachną intensywnie, nie da się tego pomylić z innym zapachem, a ten zapach to zapach Polinezji i będzie nam on towarzyszył już w każdym miejscu na wyspach.

Wyspa pokryta jest gęstą roślinnością, pełno na niej wąwozów i wodospadów. Jej mieszkańcy, których większość stanowią rdzenni Polinezyjczycy, z powodzeniem uprawiają tu banany, ananasy, liczi i pachnącą wanilię. Francuska laguna to idealne miejsce nie tylko dla wielbicieli „wielkiego błękitu”, ale także dla poszukiwaczy skarbów. W jej głębinach bowiem, w przepięknych rafach koralowych, ukryte są złoża perłowych muszli. Wystarczy zatem zanurkować, by poczuć się jak prawdziwy odkrywca.

Całe ulice upstrzone są wystawionymi na sprzedaż tifaifai (barwione chusty), które są tradycyjnym jednoczęściowym odzieniem kobiet, zdobionym motywem roślinnym.

w 25 dni dookoła świata

Lokalne przysmaki

Ponieważ od prawie dwóch dni jesteśmy na samolotowym jedzeniu i liofilizatorach, znajdujemy w przewodniku miejsce w Papeete, gdzie można dobrze zjeść. Po godzinie 19:00 na plac przy nabrzeżu w Papeete, Les Roulottes lokersi ustawiają swoje dostawcze samochody, bezpośrednio z których można kupić świeżą rybę przygotowaną na wiele sposobów. My zamawiamy wspomniane w przewodniku puase cru – niebo w gębie – takie troszku shushi. To tradycyjna potrawa z tych stron jak flaki i bigos dla Polaka. Surowy tuńczyk marynowany sokiem z limonki do tego śladowe ilości siekanej świeżej kapusty i marchewki oraz mleczko kokosowe. Z czasem podejmujemy to wyzwanie i na kolejnych wyspach będziemy przygotowywać je sami.

W centrum Papeete, w 3-piętrowym budynku znajduje się rynek, można tu znaleźć wszelkiego rodzaju pamiątki, ale to co zwraca moją uwagę to banany wielkości kciuka i skórce tak cienkiej, że nie sposób go obrać, bo rwie się w dłoniach. Pewnie powinienem był się zachwycić, ale w końcu smakuje jak banan, tylko tyle że jest słodszy.

Wyspa Moorea

Właściwe to niewiele jest do zwiedzania w Papeete. Uciekamy stąd następnego dnia na jedną z piękniejszych wysp – Moorea (w lokalnym dialekcie nazwa wyspy oznacza „żółtą jaszczurkę”). Od tej pory, między wyspami będziemy przemieszczać się samolotami lokalnych linii lotniczych – turbośmigłowymi ATR. Wyspa z okna samolotu kształtem przypomina szeroki widelec, z dwiema niemal symetrycznie położonymi zatokami. Pomimo, że od Tahiti dzieli ją zaledwie 20 km, to roślinność jest już zgoła odmienna.  To właśnie tu uprawia się ananasy.

Nocujemy w bungalow nad zatoką Opunacho. To właśnie w tej zatoce kręcono film z Marlonem Brando, pt. Bunt na Bounty z 1962 r. Przez wifi ściągamy kadry z filmu i stwierdzamy, że chyba nawet jesteśmy w tym miejscu, gdzie film powstawał albo gdzieś w pobliżu. O ile film nie jest za bardzo porywający – mimo, że powstał na faktach – to sama historia odtwórców głównych ról jest ciekawa i kończy się tragicznie (oczywiście losy bohaterów do znalezienia w Internecie).

Wyspa Moorea to również popularne miejsce do odwiedzin delfinarium. Za odpowiednią opłatą blisko 120 Euro można tu spędzić 15 min na osobistym głaskaniu delfina po grzbiecie. Mnie osobiście takie spędzanie czasu nie pociąga. Ostatniego dnia, już pod wieczór – wdrapujemy się na jedno z najwyższych dostępnych wzniesień – tzw. wzgórze „mountaian view”, żeby podziwiać atol.

Wyspa Moorea nocą

Ta noc do innych nie podobna. W nocy ktoś źle się czuje i prosi o herbatę. Nie zapalając światła schodzę po krętych schodach do dystrybutora z wodą. Próbuję zalać filiżankę gorącą wodą, ale w ciemnościach niewiele widzę. Nagle słyszę kroki zbliżające się w moim kierunku, ktoś szepcze mi do ucha: „pussy, pussy”. Mimo, że w nocy temperatury utrzymują się na podobnym poziomie jak w dzień, zmroziło mnie, a na karku poczułem czyjś ciepły oddech… Odwracam się i widzę potężnego bezzębnego Pana Maorysa, uśmiechającego się do mnie. Dystrybutor z gorącą wodą posiadał zabezpieczenie, które należało wcześniej odbezpieczyć, aby herbatę zalać gorącą wodą, a on widząc jak niezdarnie go obsługuję, biegł mi na pomoc, chcąc zapewne powiedzieć: „push it, push it”.

Wyspa Bora Bora

Wyspa Bora Bora położona na północ od Tahiti, nazywana jest często „Perłą Pacyfiku”. Jest zdecydowanie jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie jakie widziałem.

Polinezja Francuska - wyspa Bora Bora, w 25 dni dookoła świata
Polinezja Francuska – Bora Bora

Jest chyba również jednym z najbardziej popularnych znanych Europejczykom atoli, zwłaszcza jako miejsce do spędzania miesiąca miodowego przez nowożeńców – i tak również ta wyspa reklamowana jest przez biura podróży.

Polinezja Francuska - wyspa Bora Bora, w 25 dni dookoła świata
Bora Bora

Każdego dnia niebo, woda, rośliny tworzą oszałamiający spektakl barw, który zmienia się na naszych oczach. Byłem pewien, że w katalogach podróżniczych barwa wody „dopieszczana” jest w Photoshopie dla osiągniecia lepszego efektu i zwabienia potencjalnego turysty. Będąc tu jednak staję się świadkiem, że to naprawdę tak wygląda i nikt tu pędzlem z farbami nie miesza.

Polinezja Francuska - wyspa Bora Bora, w 25 dni dookoła świata

Rej Rej (org. Rae-Rae)

Na Polinezji oprócz białych plaż, super kurortów spotkać tu można niezliczoną liczbą tzw. drag gueens, czyli transwestytów, którzy są dosłownie wszędzie. Pracują w hotelowej recepcji, restauracji, prowadzą wycieczki fakultatywne itp. Mężczyźni w długich zaplecionych warkoczach, ubrani w obcisłe sukienki z najprawdopodobniej wszczepionymi piersiami. Za uchem charakterystyczny tahitański biały kwiat – jeśli jest z prawej strony oznacza „jestem zajęty”, z lewej „szukam kogoś”.

Zjawisko to występuje na całej Polinezji od kilkuset już lat i jak głosi przewodnik rodziny przodków Polinezyjczyków – nie mogąc się doczekać na potomka płci żeńskiej – decydowali się traktować któregoś z synów jako dziewczynkę. Przebierano go w ubrania dziewczęce i zlecano prace typowo kobiece. Obecnie Rae-Rae akceptowani są na całej wyspie, nie czuć tu dyskryminacji obyczajowej wobec aktywności homoseksualnej, a homofobia na Polinezji Francuskiej zdaje się być rzadkością. Nie ośmieliłem się jednak robić Rae-Rae zdjęć.

Wyspa Rangiroa

Lecimy na wyspę Rangiroa, która w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Bezkresne niebo”. Z okna ATR’a trudno nam pojąć, jak pilot wyląduje na tym znikomym i wąskim pasku piaszczystej plaży.

Rangiroa przez okna samolotu prezentuje się niczym gigantyczny porozrywany naszyjnik z korali, leżący na turkusowym podłożu. Podejrzewam, że gdy nurek głębinowy słyszy Rangiroa oczy mu lśnią z radości. To najczęściej odwiedzane miejsce na Polinezji do nurkowania.

Na wyspie jest tylko jedna droga długości 9 km – od 10 lat w remoncie, kilka centrów rzemieślniczych, kościół, dwa markety spożywcze takie lokalne GS’y, gdzie na półkach sklepowych chleb leży razem z gwoździami. Jest tu również to co wzbudza pożądanie każdej kobiety – zakład hodowli perłopławów (czytaj pereł) oczywiście z przydomowym firmowym sklepikiem. Na sklep z perłami dziewczyny muszą jeszcze zaczekać, bo pierwszego dnia wykupujemy dziką wycieczkę na odległe niezamieszkane wyspy.

Najpierw atrakcja, która nie była wpisana do kalendarza wyprawy – czyli podziwianie delfinów na wolności. Akurat wypływamy z miejsca, gdzie podczas przypływu mieszają się wody Pacyfiku i wód w atolu. Stwierdzam, że zabawa i popisy są wpisane w ich naturę więc towarzyszą naszej łódce motorowej jeszcze przez kilka kilometrów. Fale, które powodują przypływ są tak wysokie, że zbiera nam się na wymioty. Na wyspie oczywiście snurkowanie oraz podziwiane atolu od strony Pacyfiku. Zadziwiające jak przelewająca się woda wyżłobiła w rafach i skalach powulkanicznych ostre jak brzytwa krawędzie. Potem, co wytrwalsi -uczestniczą w zabawie plecenia koszyków i torebek z liści palmowych. Wycieczka kończy się snurkowaniem na Blue Lagoon.

Łowienie ryb i czarne perły

Drugiego dnia kolejna wycieczka i płyniemy z lokalsami na połów ryb. Nigdy w życiu nie złowiłem żadnej ryby, a Pan Maorys komunikuje nam, że będziemy łowić na grunt. Udaję, że wiem o co chodzi, bo grunt to coś złapać! (więc pewnie to taka wędkarska metafora). Szybko załapuję o co chodzi i jako największy laik na tej łajbie łowię najwięcej ryb. Po dwudziestej złapanej rybie nudzi mi się i biorę aparat – tylko nie ma co fotografować, bo jesteśmy na środku atolu i nie widać nawet brzegu.

Ostatni dzień to obiecane czarne perły – radość dla dziewczyn, a zmartwienie dla naszych kart kredytowych. Jedziemy do miejsca, gdzie hodowane są perłopławy. To nic innego jak małże, które przyrastają 1 mm masą perłową przez rok. Czarne perły są właśnie charakterystyczne dla tej flory wodnej na Polinezji Francuskiej.

Mienią się różnymi kolorami od czerni po fiolet, a na ocenę ich wartości wpływa perłowy blask. Mieni się również hologram na mojej karcie VISA😉, ale jego nikt nie chce podziwiać.

Wyspa Tikehau

To wyspa w kształcie wstążki, porozrywana 60 atolami. Dawniejsi Polinezyjczycy myśleli, że mieszkają na krańcu świata, gdzie dalej już nic nie ma, a przekroczenie granicy wiązało się ze spadkiem w bezkresną otchłań. Ta wyspa to zwieńczenie naszych marzeń, a spędzimy tu na „nicnierobieniu” całe 3 dni w chatce na palach.

Dostajemy upragniony domek kryty liśćmi z palmy z bezpośrednim wyjściem do morza – co tu więcej opisywać – raj na ziemi. Nie sądzę abym kiedykolwiek przeżył coś podobnego. Domek posiada w podłodze szybkę z pleksi, skąd można podziwiać i karmić ryby.

Oprócz kolorowych ryb widzianych niczym w popularnym wygaszaczu ekranu do Windows, daje się zauważyć rekiny – dostojne i z gracją pływające między rafami. To rekiny czarnopłetwe mimo, że całe są pomarańczowe. Czarny to mają tylko pasek na płetwie grzbietowej. W przewodniku jest napisane, że są zupełnie niegroźne, ale o poranku i wieczorem nie należy wchodzić do wody, bo stają się agresywne.

Na obiedzie rozmawiamy z Amerykanami z Hawajów, którzy pracują tu jako transplantolodzy. Widać przerażenie w ich oczach – mówią, że nigdy w życiu nie widzieli w jednym miejscu tylu rekinów. Z racji zawodu, który wykonują oraz liczby rekinów staramy się do ostatniego dnia podtrzymywać znajomość😉

Bezludne wyspy

Czas na Tikehau, to czas odpoczynku, ale nosi nas gdzieś, bo leżenie na słońcu nudne. Widzimy mnóstwo niezamieszkanych wysp palmowych i porozumiewawczo stwierdzamy, że trzeba je zwiedzić. Ale najpierw dostajemy się hotelowym statkiem do miasta, gdzie w lokalnym – jedynym na wyspie GS’ie, zaopatrujemy się w maczetę do rozbijania kokosów.

Wypożyczamy kajaki i płyniemy na bezludne wyspy strącać kokosy. Jestem tu już prawie trzeci tydzień, a za mleczko kokosowe i jego zawartość z miąższu dałbym się pokroić – jest pyszne. To nie to samo co kokos kupiony w Tesco, bo zawartość płynu to tak mniej więcej 0,8 litra. Na wyspach doświadczamy magicznej ciszy, po prostu dzicz (jak z filmu Cast Away z Tomem Hanksem). Daje nam to złudne poczucie, że jesteśmy jedynymi mieszkańcami Ziemi. Muszę przyznać, że Tom Hanks mówiąc do przyjaciela Wilsona miał racje – nie da się długo jechać na kokosach, bo żołądek odmawia posłuszeństwa. Na jakiś czas odstawiam kokosy.

Co każdy odwiedzający Polinezję wiedzieć powinien

Tikechau była naszą ostatnią wyspą do zwiedzania. Mimo, że Polinezja Francuska bywa nazywana sercem ekskluzywnej turystyki, i że w takim miejscu niestosownie jest liczenie się z kosztami – to ja jako kutwa i dusigrosz przyjechałem tu realizując swoje marzenia.

Polinezja Francuska wyspa Tikehau, w 25 dni dookoła świata

Podsumowanie – co każdy odwiedzający Polinezję wiedzieć powinien:

  • Na Polinezji nie ma chleba w naszym rozumieniu – są tylko bagietki.
  • Polinezyjczycy niechętnie rozmawiają w innym języku niż francuski. Do wyboru pozostaje jeszcze mauryski.
  • Na Polinezji krem przeciwsłoneczny jest kilkurodnie droższy niż w Europie. My na cztery osoby wzięliśmy około 1,5 kg kremu 50+.
  • Nie warto sprawdzać prognozy pogody. Mówi się, że Polinezja ma 360 słonecznych dni w roku. Deszcz pada bardzo rzadko, a jeżeli już to nie dłużej niż kwadrans.
  • Na przełomie kwietnia i maja, średnia temperatura w dzień to 30 C, a w nocy tylko 29 C.
  • Na Polinezji nie ma komarów, za to jest mnóstwo jaszczurek. Niezależnie czy jesteś w namiocie czy w ekskluzywnym hotelu zobaczysz je na ścianie, suficie i w najmniej oczekiwanym momencie na desce klozetowej.
  • Dobrze jest się zaopatrzyć w słomkę do picia i maczetę do rozbijania kokosów. Kokosy są dosłownie wszędzie i rosną bezpańskie przy drodze, niczym u nas jeżyny przy torowisku.
  • W taksówce – niestety czasami trzeba z niej korzystać, żeby np. dojechać na lotnisko – płaci się od pasażera i bagażu. Ważne jest to, że taksówka przyjedzie wtedy, gdy kierowca ma pewność, że auto się zapełni, czyli że weźmie po drodze jeszcze dodatkowych pasażerów z wioski. Dla jednej osoby nie przyjedzie no chyba, że mu się opłaci pozostałe wolne miejsca.

Polinezja Francuska , w 25 dni dookoła świata

Auckland – Nowa Zelandia

Wybrałem to miejsce ze względu na olśniewającą przyrodę i że w tej scenerii powstawał „Władca Pierścieni”. Osobiście nigdy nie mogłem zrozumieć uwielbienia dla tej produkcji, podchodziłem kilka razy, aby się przemóc i do końca film obejrzeć, ale nigdy nie dawałem rady. Widocznie smoki, elfy i krasnale to nie moja bajka. Lądujemy w Auckland.

Dla tych, którzy nie byli, a za wszelką cenę chcą być – powinni przeczytać portale internetowe i strony naszego MSZ (dodatkowe informacje celno-wizowe na końcu tego posta). Jeszcze w samolocie dostajemy długie deklaracje do wypełnienia co wolno, a czego nie wolno wwozić na terytorium Nowej Zelandii. A nie wolno żadnej żywności, mięsa, owoców, warzyw, miodu, orzechów itp. bardzo długa lista – chyba już łatwiej byłoby napisać co wolno.

Na lotnisku na długie metalowe stoły – niczym w prosektorium – wykładamy zawartość naszych plecaków celem sprawdzenia. Mój namiot był zapakowany niczym tetris (brak było w nim zbędnych miejsc), natomiast po rozpakowaniu już nie był taki sam. Między stołami biega Pan z kamerą z telewizji śniadaniowej i filmuje, jak celnicy radzą sobie z „kontrabandą” związaną z przewiezieniem banana, pomarańczy, mandarynki. Kątem oka zerkam na M&M kupione na lotnisku, przecież mają w środku fistaszki więc przemycam coś…, czy też jestem czysty?

Należy pamiętać, że brudne buty lub piasek na śledziach od namiotu to kara 400$. Podobno w taki sposób Nowozelandczycy dbają o niezakłócenie harmonii swojej przyrody. Dla mnie osobiście to upokarzające widowisko.

Hongkong – Chiny

Jak opisać to niezwykle tętniące życiem miasto, gdzie na jeden kilometr kwadratowy przypada 43.000 osób? Pamiętam jak w dzieciństwie dostałem farmę mrówek, dwie płyty szklane rozdzielone warstwą piasku i gliny. Po jakimś czasie powstawały tajemne przejścia – niesamowicie skomplikowana sieć tuneli. Z tym właśnie kojarzy mi się Hongkong.

Ogromne wieżowce, które nie tylko służą za biurowce, ale również są to budynki mieszkalne. Spacerując po ulicach trudno tu złapać azymut, po którym można by się kierować w ustalone miejsce. Gdy już go znajdziesz, to sieć wijących się tuneli naziemnych i podziemnych powoduje, że wychodzisz w całkiem innym miejscu.

Będąc w Hongkongu grzechem jest nie odwiedzić najbardziej obleganego i zarazem urokliwego miejsca jakim jest Victoria Peak. Na wzgórze można wejść pieszo lub wjechać kolejką, która została oddana do użytku w roku 1888. Podobno moment najbardziej zapierający dech to oglądanie miasta i zatoki nocą, ale niestety na zwiedzanie Hongkongu mamy tylko 18 godzin.

Druga rzecz, której sobie nie odpuszczę będą w mieście, to kaczka po pekińsku. Nie raz widziałem na filmach chińskiej produkcji witrynę sklepową, za którą na hakach kruszał i dochodził drób. Zamawiamy jedną, ale mnie osobiście nie zachwyca. Fakt, wyraźnie oddzielona warstwa tłuszczu od chrupkiej skóry, która opiekana nad ogniskiem z drzew owocowych zyskuje złoto-brązową glazurę. Ale kaczki jako takiej – czyli mięsa – nie znalazłem – jestem rozczarowany.

Na targu u jakiegoś rolnika zamawiamy miejscowy napój z pędów palmy kokosowej. Specjalna domowej roboty wyciskarka łamie łodygi pędów młodej palmy i dostajemy orzeźwiający słodki sok – taki sobie.

Hongkong - Chiny

Male – Malediwy

Jeśli byliście kiedyś w gorący i upalny dzień w maglu to mniej więcej doświadczycie tego samego i tu. Na Malediwach występuje klimat równikowy, wybitnie wilgotny. Jak do tego dodamy jeszcze temperaturę, która nas wita przy wyjściu z samolotu (blisko 40 C) stwierdzamy, że nie będzie łatwo. Na szczęście jesteśmy tu tylko 1,5 dnia więc bierzemy ze sobą tylko małe plecaki, te większe zostają w bagga lodge na lotnisku.

Wakacje na Malediwach zostawiamy sobie na czasy, gdy osiągniemy już zasłużony wiek emerytalny😉 Choć ktoś wyczytuje w Internecie, że należy się śpieszyć z jej odwiedzeniem. Wyspa ma jedynie 2 metry nad poziom morza, a globalne ocieplenie i podnoszenie się wód z roku na rok sprawia, że powierzchni wysp jest coraz to mniej. Prawie wszyscy turyści przyjeżdżają tutaj, dla lagunowych plaż pokrytych białym piaskiem – my mieliśmy to na Polinezji😊.

To, co chcemy zobaczyć przez tak krótki czas to Meczet Grand Friday – największy meczet na Malediwach. Meczet znajduje się w Islamic Centre – budynku z wielką kopułą w złotym kolorze. Więcej na temat meczetu i zasad, które należy znać przed jego odwiedzeniem, mozna znaleźć na stronie Sheikh Zayed Grand Mosque Center.

A mnie ciągnie dalej…

To nie jest tak, że jestem malkontentem i że grymaszę. Ale najlepiej się czuje tu – w Polsce.

Fakt, ciągnie mnie dalej, ale mam problem…. bo gdzie teraz może być dalej…. niż to czego dokonałem? 😊

W 25 dni dookoła świata- apel autora

Obwód Ziemi to około 40 000 km. W sumie pokonałem ich więcej, bo lotów międzykontynentalnych nie pokonuje się w linii prostej. Dodatkowo pokonaliśmy blisko 2000 km lokalnymi liniami – przeważnie były to samoloty turbośmigłowe ATR na kołach lub płozach, które zabierają na pokład od 20 do 30 osób. Zaliczyliśmy 16 międzylądowań. Podróżowaliśmy z rdzennymi Maorysami, Aborygenami, Azjatami, a raz nawet leciał z nami w luku bagażowym nieboszczyk w zamkniętej trumnie. I tu niespodzianka… po wylądowaniu nikt nie klaszcze!

Nie wiem, dlaczego, ale przyjęło się w Polsce, że w dobrym tonie jest nagradzanie pilota za to, że udało mu się wylądować, a przecież nie przychodzi nam do głowy, aby klaskać, gdy np. PKS zatrzyma się we wsi. Dlaczego wtedy nie nagradzamy kierowcy brawami? Słyszałem opinię, że praca pilota to niebezpieczny zawód i należą mu się oklaski. Ale statystyki pokazują co innego – najbardziej niebezpieczny w podróży lotniczej jest sam dojazd taksówką na lotnisko. To czy klaskać czy nie pozostawiam już do indywidualnej oceny każdego, ale dodam tylko, że klaskanie po wylądowaniu to obciach:/


Informacje dodatkowe od PlanMyTravels.eu
Nowa Zelandia, informacje wizowe i celne
  • Obywatele Polski oraz innych krajów, którzy mogą wjechać do Nowej Zelandii w celach turystycznych, korzystając z ruchu bezwizowego, mają obowiązek dokonać rejestracji NZeTA (New Zealand Electronic Travel Authority) przed rozpoczęciem podróży do Nowej Zelandii. Rejestracji można dokonać nzeta.immigration. W czasie rejestracji pobierana jest opłata w wysokości 17 NZD (w przypadku, gdy jest uiszczana za pomocą darmowej aplikacji na telefon komórkowy) lub 23 NZD, jeśli uiszcza się ją przez Internet. Maksymalny czas realizacji procesu rejestracji opłaty wynosi 72 godziny.
  • W czasie rejestracji NZeTA pobierana jest dodatkowa opłata dla turystów zagranicznych (International Visitor Conservation and Tourism Levy, IVL) w wysokości 35 dolarów nowozelandzkich (NZD) za osobę. Opłatę musi uiścić większość osób przybywających do Nowej Zelandii na podstawie wizy, w tym wiz typu „working holiday”, niektórych wiz studenckich i krótkoterminowych wiz do pracy. Podczas składania elektronicznego wniosku o wydanie wizy Urząd Imigracyjny Nowej Zelandii wskazuje, czy dana osoba musi uiścić opłatę IVL (jest ona automatycznie wliczana w cenę wizy).
  • Dodatkowe warunki, które należy spełnić przed wjazdem do Nowej Zelandii można znaleźć na stronie immigration.govt.nz
  • Potwierdzenie o przyznaniu wizy elektronicznej eVisa (jeśli dotyczy) należy wydrukować w celu okazania dokumentu na przejściach granicznych.
  • Pasażerowie przed wylotem do Nowej Zelandii muszą wypełnić deklarację podróżnego, tj. New Zealand Traveller Declaration na stronie travellerdeclaration.
  • Zbiorcza informacja na temat wymagań przy wjeździe do Nowej Zelandii znajduje się na stronie New Zealand Traveller Declaration

Od PlanMyTravels.eu: jeśli chcesz przeczytać pozostałe historie moich Gości, sprawdź poniższe wpisy:

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial